środa, 13 stycznia 2021

A czasem po prostu sobie milczymy

Nie ma na razie mrozów, więc nie rezygnujemy z frajdy wracania ze żłobka rowerem. Śnieg nam nie przeszkadza, a wręcz umila 4-kilometrową wycieczkę. Emilka wybrała dziś w piekarni duże kruche ciastko zbożowe z żurawinami. Jadła spokojnie i była wyjątkowo – jak na nią – cicho. Właściwie nic nie mówiła, nie komentowała, nie opowiadała, jak to ma w zwyczaju. Pomyślałem nawet, że może coś jest nie tak i zatrzymałem się. Patrzę na nią, ale ona na mnie nie za bardzo patrzy. Zamyślona, poważna, skupiona na czymś wewnętrznym jakby. Zrobiłem zdjęcie, ale nie odda tego, co chcę przekazać.
- Emilko, jesteś smutna? Coś się stało? – wypytuję, lecz nie odpowiada. Pomyślałem więc, że zaśpiewamy „Zima, zima, zima, pada, pada śnieg”, jak poprzednio, gdy jechaliśmy po śniegu. Nawet zacząłem, ale zaraz słyszę jej spokojny głos:
- Nie śpiewaj, tato.
I dalej ma tę zamyśloną minę. Taką zbyt dorosłą, jak na te jej 2 lata i niecałe 3 miesiące. Jechaliśmy więc dziś do domu w milczeniu. To są te chwile, kiedy coś ukłuje w sercu, coś cię przeszyje myślą, że owszem, to twoja córka, z twojej krwi, ale jej istnienie jest tak bardzo już teraz odrębne, może nawet odległe. Jej wewnętrzny świat to są nieznane mi kompletnie kosmosy. I więcej – tak właśnie ma być. Nie, nie było mi smutno z tego powodu. Chcę jej dobra, więc chcę, żeby miała swój odrębny, bogaty wewnętrzny świat. Będę obok i to wystarczy.
Milczeliśmy, zatopieni w swoich wewnętrznych kosmosach, patrzyliśmy na kojącą biel śniegu. I to było dobre.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz