niedziela, 23 sierpnia 2015

Cztery lata


Dzisiejszy dzień był mieszanką śmierci i życia. Zjednoczeni myślą o Niej przyszliśmy na cmentarz, by być bliżej. Czwarta rocznica Jej odejścia.

Dziewczynki B. i T., odświętne małe damy w białych kapelusikach, z małymi torebeczkami pomagały Dziadkowi wybrać znicze. B. wybrała lampkę w jej ulubionym fioletowym kolorze. Mała T. wskazała bez wahania czerwoną - taką z widocznym kształtem serca. Dreptały potem dostojnie wąskimi cmentarnymi alejkami, trzymały się Dziadka – tak by jego opiekuńcza ręka była blisko.

Szliśmy i my z Rodzicami K., a przy grobie spotkaliśmy moją siostrę O. z mężem i maluchem, który dokładnie rok temu zaczynał wybierać się na świat – co skutecznie mu się udało 24 sierpnia o świcie.  Komplet najbliższych, wzbogacony o dwójkę dzieci, których osobiście nie zdążyła poznać.

Ile przez te cztery lata się zmieniło! Jak to możliwe, że to już tyle? Gdzie podział się ten czas? W głowie tabuny wspomnień i myśli, uśmiechów i wydarzeń, w których uczestniczyła Ona z nami. Czy da się jednak myśleć tylko o tych rzeczach dobrych i pięknych? Nie potrafię do końca oświetlić nimi cienia, który jest we mnie, bo nadal widzę jej ostatnie tygodnie, dni, godziny. Jej cierpienie i ból. Słyszę w uszach nasze ostatnie trudne rozmowy, ze łzami Jej i moimi. Te o nieuchronnym odchodzeniu, które czuje każdym kawałkiem swojego ciała, o tym co zostawia, o życiu, o strachu i tym, że kocha… 

Można odejść na zawsze, by stale być blisko - pisał ks. Jan Twardowski. Ona jest. Czuję. Patrzyła na nas i cieszyła się naszą obecnością. W jej imieniu wygrawerowanym na czarnej płycie odbijała się nasza teraźniejszość.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz