sobota, 4 marca 2017

Przeprowadzki

Wreszcie było - wyczekane, wypracowane z trudem początku lat osiemdziesiątych, mieszkanie czteropokojowe na nowo budowanym osiedlu. Małżeństwo z dwójką małych dzieci mieszkające do tej pory z Babcią szykuje się na zmiany. On lat 35, Ona lat 33 przed nimi coś, co zowie się świetlaną przyszłością.

Będą wreszcie na swoim, po swojemu, u siebie całkiem. Ogromna radość. Może jakieś ziarnko niepewności, jak sobie poradzą. Pakowanie starego życia z grochowskiej kamienicy, dziesiątki pięknie zapakowanych kartonowych pudeł, oznaczonych flamastrami. Wyciekały ze starego mieszkania jak strumień, przechodziły z rąk do rąk bliskich przyjaciół pomagających z całych sił w przeprowadzce. Przenosili, przewozili, wspierali, cieszyli się ich radością.

Nowe mieszkanie pachnące farbą, z niebieskimi kwadratami płytek PCV i kafelkami w łazience, na które nie można było wybrzydzać. Biała pustka pokoi oswajana. Zasiedlana stopniowo w miarę możliwości i sił. Na początek starzy towarzysze pamiętający dawne czasy: narożnik w salonie, regały meblościanki, szafki w kuchni, stół, krzesła, zielone szafeczki z szufladami. Jeden pokój dla małych dziewczynek, salon będący tymczasowo jednocześnie małżeńska sypialnią, w dwóch kolejnych składowisko rzeczy różnych.

Znikały kartony, których zawartość rozpływała i ukrywała się gdzieś tajemniczo w przestrzeni. Potem On rysował autorskie projekty zabudowy wnętrza, optymalne wykorzystanie przestrzeni - szafy w przedpokoju, pawlacze, półki na książki po bokach okien. Złota rączka, najlepszy na świecie “Zoś samoś”. Było więc mierzenie, kupowanie, wożenie autobusem, bo samochodu brak - wielu metrów sześciennych boazeri. A potem piłowanie, szlifowanie, wiercenie, chłodzenie rozgrzanych wierteł i masa złamanych w twardym jak skała betonie. Było pożyczanie błogosławionych wiertarek z udarem, wbijanie setek kołków.

Było i towarzystwo małych Córek-pomocników, które nie bały się papieru ściernego i dzielnie wygładzały wręczone im deseczki, nauczyły się posługiwać młotkiem, były też cennymi “odważnikami” i “trzymaczami”. Ściany za budowanymi szafami, zanim stawały się na wiele lat zakryte, utrwalały chwilę - datę bieżącą, jakieś hasło, wzrost dziewczynek. Takie skarby na przyszłość - jak zakopane skrzynki z przekazem dla przyszłych pokoleń. Mieszkanie ożywało, wypełniane rodzinnym życiem, miłością w codzienności, gotowaniem, kolejnymi świętami, szczerym śmiechem, złościami, przyjaciółmi, łzami czy sprzeczkami.

Przez kolejne dwadzieścia lat zmieniało ono swoje oblicze: drewniana mozaika na podłodze zamiast płytek pcv, salon stał się salonem, On i Ona mieli już swoją sypialnię z prawdziwego zdarzenia, a narożnik zniknął z ich życia, dziewczynki miały osobne pokoje. Było wspólne malowanie, w którym dali się ponieść porzuceniu białych ścian na rzecz delikatnych pasteli. Kuchnia dostała w prezencie nowe szafki. Przestrzeń mieszkania, wszystkie jego ściany chłonęły toczące się w nim życie. Patrzyły milcząco na upływ czasu, towarzyszyły: dzieciom - w dojrzewaniu i nauce od podstawówki przez licea po studia, Jemu w zmianach pracy, Jej w problemach ze zdrowiem. Było ich przestrzenią, budowaną z mozołem, cenną i bliską.

Gdy On miał 57, a Ona 55 lat, zaczęli swoje życie w tym mieszkaniu od nowa. Obie córki wyszły za mąż. Mieli dom dla siebie, czas dla siebie, który wykorzystywali coraz bardziej na codzienną, mozolną walkę z Jej chorobą - a ta nie dawała o sobie zapomnieć i panoszyła się coraz bardziej. W Jej cierpieniu był błysk radości - pierwsza wnuczka, wspólne rodzinne święta, w coraz większym, pączkującym gronie. Mieszkanie wypełniało się gwarem rozmów, serdecznością i śmiechem.

Przyszła sierpniowa noc, gdy On, niespełna 60 letni, został sam w mieszkaniu, w sypialni, w której odeszła Ona. Był przy niej do końca. Cisza. Ciemność. Moment, który zmienił wszystko. Od tamtej pory nic nie było już takie samo. Nie ma pełni, nie ma bliskości, nie ma rozmowy, nie ma małżeńskiej wspólnoty. Ból. Tęsknota. Oswajanie słowa nie chcącego przejść przez gardło - wdowiec.

Zaproponował, by dzieliła z nim mieszkanie córka z powiększającą się rodziną. Tak było rozsądniej, najlepiej. Czekał w tym czasie na budujące się jeszcze nowe miejsce dla siebie - jak kiedyś, dawno temu. Pomagał z trójką wnucząt, które zawsze o każdej porze mogły zapukać do jego pokoju.

Teraz Oni - młodzi, chcieli się zadomowić, oswoić, poczuć jak u siebie w tych czterech kątach. Za Jego zgodą odnawiali to dwudziestopięcioletnie mieszkanie. Zdejmowali boazerię, kładzioną wcześniej Jego rękami, malowali ściany. Oddawali niepotrzebne przedmioty, robili porządki wprowadzając do tego starego wnętrza swoje życie i dziecięcy rozgardiasz. On zbierał to, co chce zatrzymać i przenieść dalej, w nowe miejsce ze sobą za trochę. Towarzysze z przeszłości, pamiątki.  Proces oddawania przestrzeni,  topnienia elementów starego, nieistniejącego już życia - tego sprzed Jej odejścia. Wewnętrznie bolało. Podświadomie kuło. Wpisywało się w przeżywanie żałoby i szukanie nowego początku. Przysparzało milczenia.

Wycofywał się powoli i pomału do swojego nowego, mniejszego mieszkania. Oni nie naciskali wiedząc, że przeprowadzka jest dla Niego trudna, opuszcza swoje kąty, swój dotychczasowy świat, wspomnienia. Przenosił się po cichu, po trochu, bez łańcucha przyjaciół, którzy ponosiliby mu kolejne kartony z zapakowanym życiem. Dużo się zmieniło. On się zmienił. Przeżywał po swojemu - milczał.

Jego nowe mieszkanie uświęcone zostało w grudniu pierwszymi, rodzinnymi świętami. To była Jego piękna propozycja. Gwarno, swojsko, dobrze. Czy teraz już może się czuć tu jak u siebie? Jeszcze testował, przymierzał się powoli, dowoził brakujące rzeczy.

Ostatnio nieśmiało oznajmił: To już czas - jadę tam nocować i zostaję.

Dzwoniłam do niego wieczorem,  gdy właśnie w nowej kuchni szykował sobie kanapki do pracy na kolejny dzień.  Jak się czujesz w Twoim nowym miejscu, Tato? - zapytałam. Dobrze… choć jest jakoś inaczej - odpowiedział.

Mając 65 lat, zaczął nowe życie, w nowej przestrzeni, całej jego, urządzonej tak, jak chciał, wypełnionej skrawkami przeszłości.

Z całego serca życzę ci, Tato, byś potrafił zapełniać ją szczęściem. Zasługujesz na to.