piątek, 27 grudnia 2013

Prapradziadek Jan Jasiński

Jan Jasiński – urodził się w 1877 roku we wsi Trzciniec koło Pułtuska (parafia Przewodowo). Ojciec miał na imię Roch a matka Rozalia. W 1905 roku ożenił się z Marianną Bochenek. Mieli 4 córki i 2 synów. Jedna z tych córek, Stanisława, wyszła za Józefa Czyżewskiego i urodziła syna Stanisława. Ten z kolei ożenił się z Kazimierą Bondel by na świat powołać Jadwigę, moją mamę.

Mój prapradziadek wywodził się z drobnej szlachty wileńskiej. Rodzinna historia przekazywana przez pokolenia mówi, że w pierwszej połowie XVIII wieku jego przodek popadł w jakiś konflikt, który zmusił jego oraz kilku innych właścicieli sąsiednich majątków do nagłego opuszczenia rodzinnej ziemi. Uciekinierzy od wileńskiego biskupa otrzymali list polecający do biskupa płockiego i w ten sposób znaleźli się w okolicach Pułtuska. Tu też założyli wieś Trzciniec, w której dwa wieki później urodziła się moja mama.

Jan Jasiński był postacią wyjątkową. Wszechstronnie uzdolniony, znał się na szewstwie, kowalstwie, stolarce i mechanice. Co więcej parał się medycyną ludową. Zbudował sam coś na kształt bani parowej, która miała podobno właściwości lecznicze. Mówi się, że przychodziły do niego na te kąpiele również miejscowe kobiety, co naturalnie nie bardzo podobało się mojej praprababce Mariannie (która nota bene była wiejską akuszerką). 

Samodzielnie zaprojektował i wykonał na zamówienie maszynę służącą do mielenia zboża. Dzięki niej można było obyć się bez młyna. Podobno stoi ten wynalazek do dziś w sąsiedniej wsi i gdyby nie zużyte elementy, działałby dalej. 

Zmarł 17 marca 1944 roku w rodzinnym Trzcińcu.

wtorek, 24 grudnia 2013

Boże Narodzenie 2013

Nasi Drodzy!
Niech ten świąteczny czas będzie dobrą okazją do spotkań i rozmów. Może też do spotkań po latach, które odnowią zaniedbane przyjaźnie. Tak jak dzielimy się dziś opłatkiem, obyśmy potrafili dzielić się z innymi naszym czasem. Z takiego dzielenia zawsze może wypłynąć jakieś niespodziewane dobro.

Wszystkiego dobrego na Boże Narodzenie oraz na cały Nowy Rok 2014!
Konrad i Hania

piątek, 6 grudnia 2013

Siostra

Z niecierpliwością czekałam na jej pojawienie się na świecie. To był taki niezwykły mikołajkowy prezent, lepszy niż wszystkie inne, jakie kiedykolwiek dostałam. Pamiętam, że gdy jako mała, niecierpliwa 3,5-letnia dziewczynka czekałam na to, by zjawiła się w domu przywieziona przez Rodziców ze szpitala, bawiłam się siedząc w jakimś kartonowym pudle, pogubiłam gdzieś swoje kapcie i na dodatek na kilka strasznych chwil nagle zabrakło prądu. Babcia rozjaśniała zimową ciemność popołudnia świeczkami. Kiedy została przyniesiona do pokoju i mogłam na nią spojrzeć to od razu się tak zachwyciłam, że miałam ochotę ją ściskać i nosić na rękach. Mama stanowczo mi wtedy zabroniła, co potem do końca jej trochę wypominałam – choć obydwie dobrze wiedziałyśmy, że moje zapędy tamtego dnia, gdy po raz pierwszy zobaczyłam na świecie moją małą siostrę – nie były bezpieczne.  

Gdy pojawiła się w moim świecie ta dziewczynka, nic już nie było takie samo. I to jest najpiękniejsze! Tyle bogactwa się wraz z nią pojawiło, tyle beztroskiego śmiechu, wspólnych zabaw, tyle złości i łez, a potem tyle najczulszych siostrzanych przytuleń i buziaków z cyklu „przepraszam, już więcej nie będę”, tyle irytacji, gorzkich słów prawdy powiedzianej prosto w nastoletnie oczy. 

Był wspólny pokój, który w pewnym momencie podzieliłyśmy sprawiedliwie na połowę niewidzialną dla innych linią demarkacyjną. Pozwalała nam ona być obok siebie i jednocześnie ze sobą. Co jakiś czas zamieniałyśmy się tymi połowami przenosząc wszystkie swoje rzeczy z jednej na drugą – tak jakby każda z nas wprowadzała się do innego zupełnie pokoju. Były zabawowe pokazy mody, śpiewanie do mikrofonów z plastikowych kręgli lub grubych flamastrów. Było przeszkadzanie sobie w odrabianiu lekcji grą na drewnianym flecie, co doprowadzało ją albo mnie do bezsilnej złości i płaczu. Było pilnowanie się wzajemnie na podwórku, spędzanie całych dni zimowych ferii na osiedlowym lodowisku i rozgrzewanie zmarzniętych rąk, a w lecie niekończące się skakanie w gumę. Wspólne wakacje, przegadane wieczory i wspólne tajemnice.  Wzbogacające ostre różnice zdań, dające obu stronom do myślenia. Zawsze jednak pewność siostrzanej obecności i pomocy, bliskość i wsparcie. 

Razem przeszłyśmy właśnie równo 30 lat życia. Olu! Olucho! Olku! Ol! Ty moja Siostro Kochana! Dziękuję Ci za ten cały nasz wspólny czas. Z okazji Twoich pięknych, kształtnych, bo okrągłych urodzin życzę Ci tego, byś czuła się każdego dnia szczęśliwa! Niech patrzenie na Twoje Małą B. i Malutką T. przypomina Ci to nasze całe bogactwo, którego nie da się tak prosto opisać :)

wtorek, 3 grudnia 2013

Urodziny, których nie będzie

Mogę to sobie tylko wyobrazić – Twoją radość, że masz nas wszystkich przy jednym stole. Tak jak w Twoją wymarzoną ostatnia Wigilię, gdy udało Ci się zgromadzić w jednym miejscu, na wyciągniecie ręki tych, którzy byli ci najbliżsi. 

Świętowalibyśmy Twoje okrągłe 60 urodziny. Zapewne śmiesznie marszcząc piegowaty nos zerkałabyś na nas szeroko otwierając oczy i mówiąc:  „Oj, jaka stara baba jestem…”. Zrobilibyśmy Ci może jakąś niespodziankę – tak, na pewno byłby tort ze świeczkami, a mała B. śpiewałaby swojej Babci nieodłączną urodzinową piosenkę. A jeszcze mniejsza T. patrzyłaby na Ciebie rozbrajająco swoimi niezwykłymi  radosnymi oczami, które przekazać mogą do wnętrza każdego, kto w nie uważnie spojrzy tyle ufności i prostego szczęścia, że od razu jakoś łatwiej żyć w naszym dorosłym świecie. 

W całym domu byłby radosny rozgardiasz i krzątanina szemrząca krokami pomiędzy kuchnią i salonem, dotyk różnych mniejszych i większych kapci na kafelkach i drewnianej coraz bardziej wytartej podłodze. Brzęk filiżanek, talerzyków, dorabianie kolejnych porcji herbaty, dokrajanie ciasta, a w tle sączące się z głośników jazzowe brzmienia przetykane gwarem dziecięcych głosów i pisków. Na pewno byłabyś nieco oblężona, bo małe dłonie łapałyby Cię za kolana i dłonie i robiłyby wszystko byś pomogła małemu ciału bezpiecznie wgramolić się na Twoje kolana. Byłoby łapanie okruchów ciasta i tamowanie herbacianych potopów. Byłby najczystszy radosny śmiech. 

Wszystkich obecnych spowijałoby poczucie, że właśnie tu i teraz to najważniejszy wspólny czas na tym świecie. Rodzinna wieź niewidoczna choć taka wyczuwalna, unosząca się w słowach i gestach, otulająca wszystkich bez wyjątku.  Jestem pewna, że tak by było. 

Na zawsze jednak pozostaniesz o trzy lata młodsza. Dziś, 3 grudnia, nie będzie urodzinowego tortu i Twojej radości, którą moglibyśmy zobaczyć. Zniknęłaś stąd, choć cały czas jest Twoje krzesło przy stole. Wszystko toczy się dalej. Będziemy też pili herbatę z cytryną przygotowaną przez Tatę – taką jak lubiłaś. Dwie małe dziewczynki będą biegały po Twoich śladach ciągle obecnych w tym domu. Pożegnają mnie machaniem.  Drzwi odgrodzą tętniące dziecięcym gwarem mieszkanie od ciszy i półmroku klatki schodowej. Będę zbiegała po schodach w dół z trzeciego piętra – szczęśliwa, że wszystko toczy się dalej, ale jednocześnie pełna ogromnego bólu, że toczy się bez Ciebie tu z nami. To nie mija, rozumiesz? Zimne grudniowe powietrze schłodzi i zatrzyma mi na policzku łzy. Widzisz nas? Prawda? Wszystkiego najlepszego, Mamusiu!